artykuły
Prezydent Andrzej Duda i desygnowany na premiera Mateusz Morawiecki (fot. Sławomir Kamiński/ Agencja Wyborcza.pl)
Prezydent Andrzej Duda i desygnowany na premiera Mateusz Morawiecki (fot. Sławomir Kamiński/ Agencja Wyborcza.pl)

Na zdjęciu powyżej dłonie ściska sobie przyszłość prawicy w Polsce. Jeden ma 45, drugi 49 lat. Przez najbliższe lata będą wspólnie wypełniać polecenia faktycznego przywódcy kraju, który w ten sposób będzie miał obydwa młode wilki na  oku. Albo zaczną walczyć ze sobą, dzięki czemu faktyczny przywódca kraju będzie miał ich pod kontrolą. Ale zwycięzca pojedynku Duda-Morawiecki może być tylko jeden.

Jarosław Kaczyński ma 68 lat. Prawem i Sprawiedliwością rządzi jak jedynowładca. Ale prezes przecież nie chce popełnić największego błędu Donalda Tuska. Prezes z pewnością wie, że jeśli PiS ma nie podzielić losu dołującej w sondażach, mozolnie szukającej prawdziwego lidera Platformy Obywatelskiej, musi zadziałać inaczej. Musi namaścić następcę. Oczywiście najlepiej, żeby ten następca nie poczuł się za szybko zbyt silny.

Jarosław Kaczyński na zaprzysiężeniu rządu (fot. Sławomir Kamiński/AG)

Był już jeden polityk PiS, o którym mówiło się "delfin'. Był młody, dynamiczny, wyrazisty, popularny. Ale namaszczenia nie dostał. W ciągu ostatnich 10 lat zdążył bowiem być ministrem sprawiedliwości, odejść z PiS, założyć własną partię. Ale szybko posypał głowę popiołem i wrócił do prezesa. Wszedł w koalicję Zjednoczonej Prawicy jako przystawka. W praktyce, choć nieformalnie, wrócił do PiS. Dostał nagrodę - powrót na stanowisko ministra sprawiedliwości. Ale czy Zbigniew Ziobro uzyskał całkowite przebaczenie za swoją "zdradę"?

Potrzebny jest człowiek, który będzie mieć odwagę i determinację Józefa Piłsudskiego, tę którą przejął Lech Kaczyński. Człowiek, który będzie potrafił wziąć na siebie ciężar odpowiedzialności za tę ogromną zmianę, której potrzebujemy. Człowiek, który będzie potrafił połączyć siłę młodości z doświadczeniem starszych pokoleń. Człowiek przygotowany, dojrzały.
Andrzej Duda i Jarosław Kaczyński na zaprzysiężeniu rządu (fot. Sławomir Kamiński/AG)

Tymi słowami w Krakowie w 2014 roku prezes PiS poprzedził ogłoszenie Andrzeja Dudy kandydatem PiS na prezydenta. Wyglądało na to, że kwestia delfina - następcy prezesa na czele obozu prawicy - została rozstrzygnięta. Duda został Ziobrą bis. Jest młody, dynamiczny, wyrazisty, popularny. W dodatku na tę popularność sam ciężko w trakcie kampanii zapracował. I przez pierwsze półtora roku bez mrugnięcia okiem potwierdzał swoim podpisem wszystkie decyzje Kaczyńskiego, przepraszam, decyzje rządu Beaty Szydło.

A potem delfin wyżej niż powinien zaczął wyskakiwać z wody, zamiast zapytać, jak wysoko mu wolno. Tu z czymś się nie zgodził, tam pozował na kogoś, kto namawia do zgody narodowej. A wreszcie powiedział "non-possumus" i zawetował Kaczyńskiemu dwie z trzech ustaw podporządkowujących partii rządzącej sądownictwo. Co ciekawe, nie zablokował tej, która była najbardziej korzystna dla Zbigniewa Ziobry - równocześnie niemal otwarcie wypowiadając mu w swoim przemówieniu wojnę .

Było piękne lato, ucieszyli się ludzie protestujący od tygodni pod sądami, demontaż państwa prawa został przynajmniej na jakiś czas zahamowany, notowania Dudy skoczyły u wielu osób w górę. Ale u jednej spadły do zera.

Czy Andrzej Duda postawił się wtedy - w spektakularny sposób - nie tylko Ziobrze, ale i Jarosławowi Kaczyńskiemu, wiedząc, że może to zrobić, ponieważ lepszego kandydata na prezydenta za dwa lata PiS i tak nie znajdzie? Jeśli tak, to się przeliczył. Grubo.

To, że Jarosław Kaczyński pielgrzymuje do Pałacu Prezydenckiego, a nie lokator pałacu do niego na Nowogrodzką, było novum w obozie władzy. A członkom zakonu Porozumienia Centrum, czyli najbliższych współpracowników Kaczyńskiego w PiS, Duda musiał wydawać się istnym buntownikiem. Ale najważniejsze było to, że Kaczyński przekonał się, że prezydent okrzepł na stanowisku i zaczął mieć własne ambicje. Do tego uwikłał się w ostry kompetencyjny i emocjonalny konflikt z szefem MON. A prezesowi Macierewicz, jest potrzebny - jako kustosz pamięci Smoleńska.

Pora była najwyższa, by pokazać prezydentowi, gdzie jego miejsce.

Mateusz Morawiecki na zaprzysiężeniu rządu (fot. Sławomir Kamiński/AG)

Niedługo po wetach w ustach polityków prawicy pojawiła się narracja o rekonstrukcji rządu. I trwała do wczoraj. Czegóż tam nie było! "Do odstrzału" mieli być Macierewicz, Waszczykowski, Szyszko - najbardziej kontrowersyjne postacie rządu. I oczywiście Beata Szydło, wiernie wypełniająca rozkazy Kaczyńskiego, ale w coraz bardziej widoczny sposób mająca tego dość, a dodatkowo nielubiana w Europie.

I co? I zmiana jest tylko jedna, ale znacząca. Premierem zostaje człowiek, jak na ten urząd, młody. Tak, jak Duda. Z dużym międzynarodowym doświadczeniem, tak, jak Duda. Postrzegany jako rozsądny konserwatysta, a przy okazji dobry, pobożny katolik. Tak, jak Duda. Z ustabilizowanym życiem rodzinnym. Tak, jak Duda. Z dobrą prezencją. Tak, jak Duda. Ze słabymi "plecami" w niższych kręgach Prawa i Sprawiedliwości. Tak, jak Duda. Z możliwością zbudowania sobie tych pleców za pomocą swojego urzędu - z Kancelarii Premiera jest bliżej na Nowogrodzką, niż z Pałacu Prezydenckiego.

Duda tej możliwości został właśnie pozbawiony. Nowy faworyt prezesa ma czyste konto - nie zdążył mu się jeszcze ani razu sprzeciwić. Za taką zbrodnię płaci się spadkiem na dno drabinki, a jedynym, któremu udało się ponownie w miarę wysoko wdrapać, jest taki zawodnik, jak Ziobro.

Oj, panie prezydencie, zrobiło się niebezpiecznie. Po co Kaczyńskiemu delfin Duda, jak ma już nowego delfina, w dodatku całkowicie od siebie uzależnionego? Nominując Mateusza Morawieckiego na premiera prezes PiS pozbawił Andrzeja Dudę nadziei na to, że to prezydent będzie w przyszłości liderem obozu prawicy. Jeżeli Duda zagra po stronie nowego premiera, to Morawiecki zbierze za to punkty. Jeśli prezydent wytoczy Morawieckiemu wojnę, przegra ją - premier w Polsce po prostu może więcej, niż prezydent. W obu wypadkach to Jarosław Kaczyński namaści nowego szefa PiS.

Prezydent Andrzej Duda wręcza akt powołania premierowi Mateuszowi Morawieckiemu (fot. Sławomir Kamiński/AG)

Kaczyński od lat buduje z polityków, niczym z klocków, polityczne konstrukcje wokół siebie. Im więcej klocków, tym więcej możliwości. Przez ostatnie dwa lata na szczycie budowli byli Duda i Ziobro. Był jeszcze drugi, konkurencyjny inżynier, Donald Tusk, ale zabrał swoje klocki i zmienił plac budowy na większy.

Teraz prezes dodał do swojej budowli nowy klocek. Konserwatywnego liberała z potencjałem na nowego inżyniera, który nie tylko może zająć się pozostałymi na placu boju Dudą i Ziobrą, ale i zneutralizować Tuska, gdyby temu przyszło na myśl zamienić znowu plac budowy z brukselskiego na polski.

Zobacz wideo

CHCESZ DOSTAWAĆ WIĘCEJ DARMOWYCH REPORTAŻY, POGŁĘBIONYCH WYWIADÓW, CIEKAWYCH SYLWETEK - POLUB NAS NA FACEBOOKU

Michał Gostkiewicz. Dziennikarz i redaktor magazynu Weekend.Gazeta.pl. Wcześniej dziennikarz Gazeta.pl, "Dziennika" i "Newsweeka". Stypendysta Murrow Program for Journalists (IVLP) Departamentu Stanu USA. Absolwent Polskiej Szkoły Reportażu. Robi wywiady, pisze o polityce zagranicznej i fotografii. Kocha Amerykę od Alaski po przylądek Horn. Prowadzi bloga Realpolitik, bywa na Twitterze.