Na zdjęciu powyżej dłonie ściska sobie przyszłość prawicy w Polsce. Jeden ma 45, drugi 49 lat. Przez najbliższe lata będą wspólnie wypełniać polecenia faktycznego przywódcy kraju, który w ten sposób będzie miał obydwa młode wilki na oku. Albo zaczną walczyć ze sobą, dzięki czemu faktyczny przywódca kraju będzie miał ich pod kontrolą. Ale zwycięzca pojedynku Duda-Morawiecki może być tylko jeden.
Jarosław Kaczyński ma 68 lat. Prawem i Sprawiedliwością rządzi jak jedynowładca. Ale prezes przecież nie chce popełnić największego błędu Donalda Tuska. Prezes z pewnością wie, że jeśli PiS ma nie podzielić losu dołującej w sondażach, mozolnie szukającej prawdziwego lidera Platformy Obywatelskiej, musi zadziałać inaczej. Musi namaścić następcę. Oczywiście najlepiej, żeby ten następca nie poczuł się za szybko zbyt silny.
Był już jeden polityk PiS, o którym mówiło się "delfin'. Był młody, dynamiczny, wyrazisty, popularny. Ale namaszczenia nie dostał. W ciągu ostatnich 10 lat zdążył bowiem być ministrem sprawiedliwości, odejść z PiS, założyć własną partię. Ale szybko posypał głowę popiołem i wrócił do prezesa. Wszedł w koalicję Zjednoczonej Prawicy jako przystawka. W praktyce, choć nieformalnie, wrócił do PiS. Dostał nagrodę - powrót na stanowisko ministra sprawiedliwości. Ale czy Zbigniew Ziobro uzyskał całkowite przebaczenie za swoją "zdradę"?
Potrzebny jest człowiek, który będzie mieć odwagę i determinację Józefa Piłsudskiego, tę którą przejął Lech Kaczyński. Człowiek, który będzie potrafił wziąć na siebie ciężar odpowiedzialności za tę ogromną zmianę, której potrzebujemy. Człowiek, który będzie potrafił połączyć siłę młodości z doświadczeniem starszych pokoleń. Człowiek przygotowany, dojrzały.
Tymi słowami w Krakowie w 2014 roku prezes PiS poprzedził ogłoszenie Andrzeja Dudy kandydatem PiS na prezydenta. Wyglądało na to, że kwestia delfina - następcy prezesa na czele obozu prawicy - została rozstrzygnięta. Duda został Ziobrą bis. Jest młody, dynamiczny, wyrazisty, popularny. W dodatku na tę popularność sam ciężko w trakcie kampanii zapracował. I przez pierwsze półtora roku bez mrugnięcia okiem potwierdzał swoim podpisem wszystkie decyzje Kaczyńskiego, przepraszam, decyzje rządu Beaty Szydło.
A potem delfin wyżej niż powinien zaczął wyskakiwać z wody, zamiast zapytać, jak wysoko mu wolno. Tu z czymś się nie zgodził, tam pozował na kogoś, kto namawia do zgody narodowej. A wreszcie powiedział "non-possumus" i zawetował Kaczyńskiemu dwie z trzech ustaw podporządkowujących partii rządzącej sądownictwo. Co ciekawe, nie zablokował tej, która była najbardziej korzystna dla Zbigniewa Ziobry - równocześnie niemal otwarcie wypowiadając mu w swoim przemówieniu wojnę .
Było piękne lato, ucieszyli się ludzie protestujący od tygodni pod sądami, demontaż państwa prawa został przynajmniej na jakiś czas zahamowany, notowania Dudy skoczyły u wielu osób w górę. Ale u jednej spadły do zera.
Czy Andrzej Duda postawił się wtedy - w spektakularny sposób - nie tylko Ziobrze, ale i Jarosławowi Kaczyńskiemu, wiedząc, że może to zrobić, ponieważ lepszego kandydata na prezydenta za dwa lata PiS i tak nie znajdzie? Jeśli tak, to się przeliczył. Grubo.
To, że Jarosław Kaczyński pielgrzymuje do Pałacu Prezydenckiego, a nie lokator pałacu do niego na Nowogrodzką, było novum w obozie władzy. A członkom zakonu Porozumienia Centrum, czyli najbliższych współpracowników Kaczyńskiego w PiS, Duda musiał wydawać się istnym buntownikiem. Ale najważniejsze było to, że Kaczyński przekonał się, że prezydent okrzepł na stanowisku i zaczął mieć własne ambicje. Do tego uwikłał się w ostry kompetencyjny i emocjonalny konflikt z szefem MON. A prezesowi Macierewicz, jest potrzebny - jako kustosz pamięci Smoleńska.
Pora była najwyższa, by pokazać prezydentowi, gdzie jego miejsce.
Niedługo po wetach w ustach polityków prawicy pojawiła się narracja o rekonstrukcji rządu. I trwała do wczoraj. Czegóż tam nie było! "Do odstrzału" mieli być Macierewicz, Waszczykowski, Szyszko - najbardziej kontrowersyjne postacie rządu. I oczywiście Beata Szydło, wiernie wypełniająca rozkazy Kaczyńskiego, ale w coraz bardziej widoczny sposób mająca tego dość, a dodatkowo nielubiana w Europie.
I co? I zmiana jest tylko jedna, ale znacząca. Premierem zostaje człowiek, jak na ten urząd, młody. Tak, jak Duda. Z dużym międzynarodowym doświadczeniem, tak, jak Duda. Postrzegany jako rozsądny konserwatysta, a przy okazji dobry, pobożny katolik. Tak, jak Duda. Z ustabilizowanym życiem rodzinnym. Tak, jak Duda. Z dobrą prezencją. Tak, jak Duda. Ze słabymi "plecami" w niższych kręgach Prawa i Sprawiedliwości. Tak, jak Duda. Z możliwością zbudowania sobie tych pleców za pomocą swojego urzędu - z Kancelarii Premiera jest bliżej na Nowogrodzką, niż z Pałacu Prezydenckiego.
Duda tej możliwości został właśnie pozbawiony. Nowy faworyt prezesa ma czyste konto - nie zdążył mu się jeszcze ani razu sprzeciwić. Za taką zbrodnię płaci się spadkiem na dno drabinki, a jedynym, któremu udało się ponownie w miarę wysoko wdrapać, jest taki zawodnik, jak Ziobro.
Oj, panie prezydencie, zrobiło się niebezpiecznie. Po co Kaczyńskiemu delfin Duda, jak ma już nowego delfina, w dodatku całkowicie od siebie uzależnionego? Nominując Mateusza Morawieckiego na premiera prezes PiS pozbawił Andrzeja Dudę nadziei na to, że to prezydent będzie w przyszłości liderem obozu prawicy. Jeżeli Duda zagra po stronie nowego premiera, to Morawiecki zbierze za to punkty. Jeśli prezydent wytoczy Morawieckiemu wojnę, przegra ją - premier w Polsce po prostu może więcej, niż prezydent. W obu wypadkach to Jarosław Kaczyński namaści nowego szefa PiS.
Kaczyński od lat buduje z polityków, niczym z klocków, polityczne konstrukcje wokół siebie. Im więcej klocków, tym więcej możliwości. Przez ostatnie dwa lata na szczycie budowli byli Duda i Ziobro. Był jeszcze drugi, konkurencyjny inżynier, Donald Tusk, ale zabrał swoje klocki i zmienił plac budowy na większy.
Teraz prezes dodał do swojej budowli nowy klocek. Konserwatywnego liberała z potencjałem na nowego inżyniera, który nie tylko może zająć się pozostałymi na placu boju Dudą i Ziobrą, ale i zneutralizować Tuska, gdyby temu przyszło na myśl zamienić znowu plac budowy z brukselskiego na polski.
CHCESZ DOSTAWAĆ WIĘCEJ DARMOWYCH REPORTAŻY, POGŁĘBIONYCH WYWIADÓW, CIEKAWYCH SYLWETEK - POLUB NAS NA FACEBOOKU
Michał Gostkiewicz. Dziennikarz i redaktor magazynu Weekend.Gazeta.pl. Wcześniej dziennikarz Gazeta.pl, "Dziennika" i "Newsweeka". Stypendysta Murrow Program for Journalists (IVLP) Departamentu Stanu USA. Absolwent Polskiej Szkoły Reportażu. Robi wywiady, pisze o polityce zagranicznej i fotografii. Kocha Amerykę od Alaski po przylądek Horn. Prowadzi bloga Realpolitik, bywa na Twitterze.